Polski bramkarz podbije MLS!? Poznajcie Wiktora Lasotę

Mając zaledwie 21 lat na karku, zwiedził o wiele więcej zagranicznych klubów, niż niejeden polski ligowy wyjadacz. Trenował z pierwszoligowymi angielskimi klubami, nieobcy jest mu klimat hiszpańskiej Segunda División. W wieku 18 lat opuścił Legię Warszawa, by spróbować szczęścia w Stanach Zjednoczonych łącząc studia w Nyack Univerisity z grą w akademickiej NCAA. Kilka tygodni temu dołączył do zespołu Charlotte Eagles, zeszłorocznego mistrza amerykańskiej Premier Development League. Mowa o Wiktorze Lasocie, byłym zawodniku drużyn młodzieżowych ŁKS-u Łódź, SMS-u Łódź oraz warszawskiej Legii, mającym za sobą także występy w rezerwach stołecznego klubu. Zapraszamy do lektury naszej rozmowy z utalentowanym golkiperem!

– Skąd w ogóle pojawił się w Twojej głowie pomysł, żeby spróbować szczęścia w amerykańskiej piłce?

– Skrótowo jednocześnie bardzo dobrze szło mi pod względem nauki w szkole, jak i piłki nożnej trenowanej w Legii. Tak naprawdę pod koniec liceum stanąłem przed pewnym wyborem. Dobrze wiesz, jaka jest polityka klubu wobec młodych zawodników. Albo dostajesz szansę gry w „jedynce”, albo musisz iść wypożyczenie. Na to pierwsze nie miałem realnej szansy, drugiego chciałem uniknąć. Chciałem normalnie studiować, a w Polsce byłoby to nie do pogodzenia z piłką. Zdecydowałem się na łączenie sportu z nauką w Stanach. Chciałem równocześnie skończyć dobre studia i zapewnić sobie pewny start w przyszłość, z drugiej strony nie porzucać piłki, z którą wiążę spore nadzieje.

– Wspomniałeś o problemie łączenia profesjonalnych treningów z nauką w polskich warunkach. Doświadczyłeś tego bezpośrednio, choćby nie mając wystarczająco czasu na uczenie się? W Akademii Legii nie stwarzano ku temu optymalnych warunków?

– Legia współpracowała z liceum i to bardzo fajnie się układało. Plan lekcji był ułożony pod nas, był czas wygospodarowany na trening, był również czas na zajęcia szkolne. Problemy zaczynają się wraz z ukończeniem szkoły średniej, wtedy te dwie przestrzenie mocno ze sobą kolidują. Chciałem rozwijać się wszechstronnie – zarówno w sferze intelektualnej, jak i sportowej.

– W Polsce miałeś realną szansę na grę w seniorskiej piłce, na przyzwoitym poziomie. De facto przerwałeś tutejszą przygodę z piłką na etapie młodzieżowym. Nie miałeś myśli, żeby spróbować szczęścia w polskich klubach, powiedzmy drugoligowych? Szybko usunąłeś się z polskiej sceny piłkarskiej, nie pozostał po tym swego rodzaju niedosyt?

– Jestem bardzo wdzięczny za czas, który spędziłem w Polsce. Dzięki szkoleniu w drużynach młodzieżowych, dzięki wielu trenerom, których spotkałem na tej drodze jestem tu, gdzie jestem. Na tym gruncie wyrosło moje obecne położenie, czyli studiowanie na topowej uczelni w Stanach. Ciężko mówić o jakimkolwiek niedosycie, bo nie osiągnąłem jeszcze tego, co osiągnąć chciałbym. Wydaje mi się, że jestem teraz na dobrej drodze do spełnienia marzeń.

– Już w trakcie pobytu za Oceanem kilkakrotnie wracałeś do Europy na testy do naprawdę rozpoznawalnych drużyn (Girona CF, Leeds United, Cardiff City – przyp. red.). Jak w ogóle doszło do pojawienia się takich okazji transferowych? Doszło wtedy do bezpośrednich negocjacji między Tobą a klubami?

– Miałem konkretne oferty dotyczące zostania na stałe w Gironie i CE Europa Barcelona. Podjąłem jednak wtedy decyzję o kontynuowaniu studiów w Stanach. Cały czas rozwijam się wielotorowo, zarówno piłkarsko, jak i naukowo. Nie jestem wprawdzie bezpośrednio w temacie piłki europejskiej, ale nie wypadłem z obiegu w Ameryce. Nie tracę nadziei, a wręcz mam konkretne plany na rozwój kariery. Buduję kontakty, buduję swoją renomę i nie porzucam piłkarskich marzeń. Nie ma sensu oglądać się wstecz, wolę być wdzięczny za to, co jest teraz. Po pierwszym sezonie spędzonym w Nyack faktycznie czułem, że mój rozwój piłkarski mógłby być dużo bardziej dynamiczny. Zacząłem rozważać powrót do Europy, przerwanie studiów. Latem byłem na testach, najpierw w trzecioligowym klubie z Barcelony, następnie w Gironie. Wróciłem jednak do Ameryki, a kolejny sezon znowu przyniósł niedosyt. Wtedy trafiłem na testy do Anglii, do Leeds United. Po kilku dniach zacząłem tam trenować z pierwszą drużyną, ale sprawa ucichła z powodu zawirowań z wypożyczeniem ówczesnego trzeciego bramkarza. Znowu musiałem się prędko decydować, czy wybieram uniwersytet, czy europejską piłkę. Pojawiłem się jeszcze w Cardiff City, tam z kolei okazało się, że w kadrze mają siedmiu bramkarzy. Od razu wiedziałem, że nie będzie tam miejsca dla mnie. Na szczęście po powrocie do Stanów szybko zmieniłem uczelnię na uniwersytet w San Diego, o wiele lepszy pod względem sportowym.

– Jaka jest różnica między amerykańskimi rozgrywkami NCAA (National Collegiate Athletic Association), a polskimi rozgrywkami międzyuczelnianymi? Pierwsze, co przychodzi do głowy przeciętnemu polskiemu kibicowi, to mecze pokroju SGGW vs. SGH, w których bardziej dla frajdy biorą udział zwykli studenci. Jak to wygląda za Oceanem?

– W Stanach większość zawodników, którzy trenują piłkę w wieku licealnym w poważnych akademiach, idzie na studia do uniwersytetów. Po prostu taka jest kultura, taki jest zwyczaj. Są wyjątkowe sytuacje, w których kluby oferują młodym zawodnikom profesjonalne kontrakty, ale jest to rzadkość. Niektórzy zawodnicy nawet z premedytacją odrzucają takie oferty, wolą ukończyć studia.
Rozgrywki uniwersyteckie są raczej kontynuacją rozwoju piłkarskiego, niż początkiem końca przygody z piłką. Każdego roku odbywa się Draft do profesjonalnej ligi, w którym przeważnie biorą udział zawodnicy, którzy skończyli już studia. Można do niego przystąpić w trakcie edukacji, ale generalnie wiązałoby się to z opuszczeniem uniwersytetu.

– Jak wygląda standardowy tryb życia akademickiego sportowca w Stanach? Funkcjonuje u Was sztywna rozpiska treningowa, jak przykładowo w polskich akademiach piłkarskich? Faktycznie udaje zachować się balans między sportem a nauką?

– Nie jest łatwo zarządzać czasem. Rundę jesienną rozpoczynamy w sierpniu, na początku wiąże się to z codziennymi treningami, czasami nawet mamy dwa zajęcia na dobę plus sobotni sparing. Trenerzy ustalają godziny, w których mamy być na boisku, wtedy nie możemy mieć żadnych innych przedmiotów. W trakcie właściwego sezonu mecze odbywają się w środy i soboty, czyli jest naprawdę intensywnie. Runda trwa od miesiąca do listopada, od grudnia do połowy stycznia trwa przerwa zimowa. Wiosną nie ma właściwych rozgrywek, rozgrywamy tylko sparingi. W zeszłym roku mieliśmy wtedy trzy razy w tygodniu zajęcia z trenerem przygotowania fizycznego oraz dwa razy treningi ukierunkowane na umiejętności techniczne. Mimo że nie ma wtedy meczów ligowych, intensywność jest identyczna co jesienią.

– Kilka tygodni temu dołączyleś do zespołu Charlotte Eagles występującego w Premier Development League. Czym charakteryzuje się ta liga? Z jednej strony to czwarty poziom rozgrywkowy, z drugiej strony odpowiednik dawnej polskiej Młodej Ekstraklasy?

– To jest najwyższa liga, w której mogą grać studenci uniwersytetów. Formalnie rzecz biorąc jesteśmy amatorami, po występach w tych rozgrywkach możemy bez przeszkód wrócić do ligi akademickiej. Teoretycznie jest to czwarty poziom rozgrywek, ale w meczach sparingowych drużyny z PDL potrafiły pokonywać drugoligowców. Do ligi są zgłoszone zespoły U-23 klubów z Major Soccer League. Taki właśnie jest przedział wiekowy występujących tutaj zawodników, z reguły są to gracze od 20 do 23 roku życia. O ile o USL (drugi poziom rozgrywek – przyp. red.) można dużo powiedzieć i są to rozgrywki powszechnie śledzone, o tyle trzeci poziom rozgrywkowy jest dla mnie totalnie nieznany.

– Jak wygląda proces dołączenia do drużyny występującej w PDL? Można mówić o czymś na kształt transferu międzyklubowego, umową między uczelnią a zespołem ligowym?

– PDL teoretycznie jest ligą amatorską, choć są od tego nieliczne i nieoficjalne odstępstwa. Ja jako wynagrodzenie za grę otrzymuję zakwaterowanie i wyżywienie, tak to z zasady wygląda na tym poziomie rozgrywek. Brak normalnej pensji jest minusem, za to nikt nie może zabronić mi swobodnego wyboru klubu na tym poziomie. Trener może mi to co najwyżej odradzić, nie może formalnie zablokować moich występów w danym klubie. Trzeba się jednak liczyć z tym, że w razie sprzeciwu wobec szkoleniowca można wypaść z podstawowego składu drużyny uniwersyteckiej. Zazwyczaj trenerzy z uniwersytetów są pozytywnie nastawieni do gry w PDL, dla nich to na rękę, by zawodnik okresie spędzonym w takim klubie jest dobrze przygotowany do sezonu akademickiego. Mamy sytuację win-win, zyskuje zarówno uniwersytet, jak i klub z PDL.

– Jak wspomniałeś nie jest to już liga w pełni juniorska, poziom także nie jest najgorszy. Pociąga to za sobą jakąś otoczkę medialną, większe zainteresowanie kibiców rozgrywkami?

– Otoczka wokół PDL jest naprawdę fajna. Dobrze funkcjonuje strona internetowa rozgrywek, pojawiają się świeże relacje z meczów. Ta liga jest w dużej mierze dedykowana skautom i trenerom, którzy mogą zobaczyć młodych zawodników w nieco bardziej seniorskim wydaniu piłki nożnej. Mój klub prowadzi dystrybucję biletów na mecze, świadczy to o wyższym poziomie, niż piłka akademicka. Gramy na fajnym stadionie Charlotte Independent, którzy grają USL. W zeszłym sezonie byliśmy mistrzami kraju, więc w tym roku jesteśmy postrzegani jako faworyt rozgrywek.

– Widzisz siebie w amerykańskie piłce za kilka lat, czy może rozważasz już powrót do ojczyzny?

– Absolutnie nie wykluczam powrotu do Polski. Kocham Polskę i tęsknię za swoją rodziną, z drugiej strony kieruję się tym, gdzie mam szanse na rozwój piłkarski. Na pewno chcę kontynuować karierę po studiach, niedługo będę wybierał środowisko, w którym będę mógł grać i rozwijać się na jak najwyższym poziomie piłkarskim. Od tego zależy to, gdzie spędzę najbliższe lata.

– Piłka nożna wszędzie jest podobna, ale nie wierzę, że nie specyficznych smaczków w wydaniu amerykańskim. Jest coś, co Cię zaskoczyło w Stanach?

– W lidze uniwersyteckiej mecz trwa równe 90 minut, bez doliczonego czasu gry. Sędzia może podobnie jak w koszykówce zastopować zegar, ale koniec meczu jest wyznaczony co do sekundy. W przypadku remisu w zasadniczej rundzie rozgrywek przeprowadzana jest dogrywka. Jeśli i ona skończy się remisem, jest podział punktów. Tylko w fazie finałowej może dojść do rzutów karnych.

– W lidze NCAA mamy dwie dywizje, czy mówiąc prościej dwa poziomy rozgrykowe. Jest między nimi przepaść jakościowa? Można zauważyć ewidentne różnice w podejściu do treningów, w profesjonaliźmie drużyn?

– W wyższej dywizji występują po prostu drużyny z większych uniwersytetów, mających czasem w okolicach 40 tysięcy studentów. Dysponują większymi funduszami, są często sponsorowane przez firmy jak Nike czy Under Armour. Nie oznacza to jednak, że są lepsze pod względem piłkarskim. Trochę to przykre, że nie ma tutaj systemu awansów i spadków, zarówno w profesjonalnej, jak i akademickiej piłce. Jeżeli szkoła rozwija swoją bazę, powiększa ilość miejsc dla studentów, może aplikować o promocję do wyższej ligi. Jednocześnie można mówić o dużych różnicach poziomu między zespołami z jednej dywizji. Obecnie jestem w klubie z San Diego, który prezentuje o wiele lepszy poziom niż zespół z Nyack, w którym spędziłem okres początku studiów,a była to ta sama liga. Z drugiej strony graliśmy sparing z zespołem z pierwszej dywizji i byliśmy od nich wyraźnie lepsi piłkarsko.

– Jest coś charakterystycznego dla amerykańskiego systemu szkolenia? Na coś stawia się szczególny nacisk?

– W Stanach tendencja jest całkiem prosta. Najpierw musisz być atletą, potem możesz być piłkarzem. Dotyczy to nawet bramkarzy, zazwyczaj są dobrze zbudowani i przygotowani motorycznie. Nad techniką pracuje się dopiero później. Jeżeli jesteś atletą i rozumiesz grę, dodatkowo jesteś dobrze wyszkolony technicznie, masz szansę być znakomitym piłkarzem na tutejsze warunki. Kontrprzykładem może być Brian Iloski, mocny pod względem techniki, słabszy pod względem fizycznym. W Stanach nie miał siły przebicia do czołowych klubów, mimo tego że radził sobie bardzo dobrze w pierwszej dywizji ligi akademickiej. Grał także w Premier Development League, czyli w tych rozgrywkach, w których sam teraz uczestniczę.

– Widzisz poważne bolączki polskiego systemu szkolenia sportowego, a jednocześnie ścieżki rozwoju edukacyjnego? Masz jakieś wnioski na ten temat zbudowanie na doświadczeniach swoich tudzież kolegów z Legii?

Nie chciałbym iść zbyt daleko z ocenami, bo każdy odpowiada za samego siebie i ma prawo do decyzji. Na pewno byłoby dobrze, gdyby rozwój intelektualny mógł iść w parze z rozwojem sportowym, także w wieku studenckim. W Amerycy wierzy się w holistyczny rozwój zawodnika. Odzwierciedla się to nawet w samym programie studiów, oprócz przedmiotów kierunkowych jest wiele zajęć ogólno-społecznych czy artystycznych. Podoba mi się to, przekonałem się do niektórych dziedzin nauki. Na dodatek mamy bardzo fajny kontakt z profesorami, możemy się do nich odezwać w czasie wolnym, poświęcają nam sporo czasu.

Rozmawiał MARCIN SŁOKA.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *