Finał łez – Real (znowu) wygrał Ligę Mistrzów

fot: FC Liverpool

W Kijowie łez nie brakowało. Tylko niebo powstrzymało się od płaczu. Łez nie zabrakło jednak na boisku, jak i na trybunach. Gdy ból dotykał Mohameda Salaha, jak i Daniego Carvajala. Potem łzy towarzyszyły przegranym, a niepocieszenie z utraty ulubieńca, triumfatorzy zamienili na radość z okazji wygranego finału Ligi Mistrzów.

Obrońcy trofeum nie rozgrywali historycznego spotkania. W stolicy Ukrainy doszło do tego, że to pretendent miał początkowo lepsze szanse od mistrza. Dużo było w tym zasługi „Faraona” będącego w zabójczej formie, Mohameda Salaha. Ten po nieco ponad 30 minutach przestał odgrywać rolę, gdy po faulu Sergio Ramosa musiał opuścić boisko. Real nadal miał w składzie swojego tytana, Cristiano Ronaldo. Portugalczyk nie mógł się jednak wstrzelić w bramkę. Swoje robił za to Kaylor Navas, na którego nie było mocnych. Nawet rakieta odpalona przez Arnolda nie pokonała golkipera „Królewskich”. Real nie rzucał się na Anglików, niczym wygłodniały pies. Wytrawni Hiszpanie powstrzymywali zapał ekipy z miasta Beatles’ów. Bliski sprawienia radości fanom Realu był Karim Benzema, lecz francuski napastnik trafił w boczną siatkę. Pierwsza połowa potrafiła porwać, lecz incydentalnie. Wiele mówi fakt, że przez prawie 30 minut ze strony obu finalistów brakowało celnego uderzenia.

A po przerwie… Nie było czasu, by wygodnie rozsiąść się w fotelu. Kto przygotowywał jeszcze napoje i przekąski po gwizdku sędziego, mógł spóźnić się na fantastyczne uderzenie Isco. Hiszpan wykorzystał zawahanie stoperów angielskiej drużyny i był bliski pokonania Lorisa Kariusa. Pech – dla Realu – chciał, że 26-latek trafił w poprzeczkę. A po chwili… W 51. minucie Loris Karius wyłapał długie zagranie Toniego Kroosa. Niemiec chciał wznowić grę mając obok siebie Benzemę. Golkiper „The Reds” pokazał jednak zagranie z serii „piłkarskie jaja”. Karius wyrzucał futbolówkę ręką i zrobił to tak, że nabił Francuza. Piłka toczyła się do siatki, gdy napastnik Realu szalał z radości, a oszołomiony Niemiec zdezorientowany patrzył na krajobraz po burzy, którą sam rozpętał. Ale Liverpool nie został sam, jak nigdy. Z motywacyjnymi rozmowami ruszył Jurgen Klopp, głośnym dopingiem swoich piłkarzy ponieśli kibice i nie minęło pięć minut, a Sadio Mane pędził z rozłożonymi ramionami. Senegalczyk wykorzystał złe zachowanie defensywy z Madrytu i pokonał Navasa. Żeby emocji nie było zbyt mało, po chwili przypomniał sobie Isco, ale Hiszpan ponownie nie zdołał pokonać Kariusa.

A potem na boisko wszedł Gareth Bale. Nastała królewska jasność. W 64. minucie Marcelo zacentrował w pole karne, a Walijczyk zdecydował się na uderzenie przewrotką. Zinedine Zidane z uznaniem popatrzył na wyczyn byłego gracza Tottenhamu, gdy hiszpańska część trybun radowała się po raz drugi. Druga połowa była inna od pierwszej: była szybsza, ciekawsza, bardziej emocjonująca. Żeby nie było nudów, w 70. minucie znowu spróbował Mane. Przyszły rywal Polaków na mistrzostwach Świata huknął z dystansu, ale piłka jedynie odbiła się od słupka. Liverpool się nie poddawał, ale trudno było nie mieć wrażenia, że to obrońcy trofeum zyskali stabilizację, a zwłaszcza lekką przewagę.

Przed końcem meczu Bale odegrał ponownie kluczową rolę, choć przebił go Karius. Choć strzał Walijczyka był mocny, leciał wprost w Niemca. Ten zdecydował się pokazać światu po raz kolejny. Golkiper Liverpoolu zdecydował się ośmieszyć po raz drugi, nie łapiąc futbolówki, a wpuszczając ją do bramki niczym Trojanin decydujący się na konia trojańskiego. Niemcowi po meczu pozostało dźwigać własny krzyż, choć sami nie zostawili go fani „The Reds” raz za razem intonujący „You’ll never walk alone”. Ideały w fanach byłego klubu Jerzego Dudka nie umarły wraz z popisani Kariusa grzebiącego szanse Liverpoolu.

Real po raz trzeci z rzędu triumfował w Lidze Mistrzów. To seria godna szacunku i zazdrości. A ekipie z Liverpool’u pozostały łzy. Tak jak Kariusowi, który płacząc przepraszał kibiców swojego klubu. I tylko o jednym powodzie do szczęścia może myśleć – nigdy nie zostanie sam. Real zostanie jednak z pucharem, który kolejny raz powróci do Madrytu.

 

Real Madryt – FC Liverpool 3:1 (0:0)
Benzema (51. min.), Bale (64. min., 83. min.)  – Mane (55. min.)

Żółta kartka: Mane (Liverpool)

Real: Navas – Carvajal (36′ Nacho), Varane, Ramos, Marcelo – Modrić, Casemiro, Kroos – Isco (61′ Bale) – Benzema (89′ Asensio), Ronaldo

Liverpool: Karius – Alexander-Arnold, Lovren, van Dijk, Robertson – Milner (83′ Can), Henderson, Wijnaldum – Salah (31′ Lallana), Firmino, Mane

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *